czwartek, 9 października 2014

03. Zagubiona książka


                Pierwszy września, jak na złość, zazwyczaj był dniem niezwykle słonecznym. Mogłoby się wydawać, że nawet pogoda drwiła sobie z uczniów, powracających do szkół na kolejny długi rok nauki. Tamten pamiętny pierwszy września nie różnił się za bardzo od innych.
                Dworzec Kings’ Cross, jak co dzień pełny podróżnych, skąpany był w ciepłym letnim słońcu. Ludzie, zajęci swoimi sprawami, taszczący własne bagaże, nie zauważali, że koło nich, raz po raz, przemykały szybko dzieciaki, ciągnące za sobą wielkie, staromodne kufry i nierzadko nawet klatki z hałasującymi sowami o dużych, ciemnych ślepiach. Bo mugole nie potrafili patrzeć i to był ich główny problem.
                Przy barierce, dzielącej perony dziewiąty i dziesiąty, zgromadziło się kilkoro nastolatków, a każdy z nich miał ów wielki kufer. Ubrani byli całkiem normalnie i przynajmniej pod tym względem nie wyróżniali się w tłumie. Wyglądali na zniecierpliwionych, rozglądali się co chwilę, jakby czegoś szukając.
                - Jak zwykle się spóźniają! To jest po prostu śmieszne, pociąg odjeżdża za piętnaście minut!  - odezwała się wysoka dziewczyna, stojąca najbardziej z brzegu. Miała długie, rude włosy, sięgające jej aż do łokci. Ładnie komponowały się z granatowym swetrem, który tamtego dnia założyła.
                - Uspokój się, Rosie. Za chwilę się zjawią. James lata pewnie w poszukiwaniu czegoś, co wypadło mu z kufra, a Marina, zaczytana, siedzi nieopodal nas, nie zdając sobie nawet sprawy, że jest tak późno. Normalne – odparł spokojnie i niezwykle wyniośle chłopak, bardzo podobny do rudowłosej. Różniły ich właściwie, pomijając oczywiste różnice między mężczyzną a kobietą, tylko oczy, ona miała czekoladowe, a on – błękitne.
                - Nie mam zamiaru się uspokajać, Hugo! Podobno są z nas najstarsi, mogliby przestać zachowywać się jak nieodpowiedzialne dzieciaki!
                Hugon spojrzał na dziewczynę wymownie, ale się już nie odezwał. Znał ją. Gdyby kontynuował tę słowną przepychankę, wynikła by z niej wielka awantura. Tyle że drugi z młodzieńców, wysoki i ciemnowłosy, nie był najwyraźniej tak wyczulony.
                - Jeszcze nawet nie jesteśmy w Hogwarcie, a ty już zachowujesz się jak zapyziały prefekt, Rose – prychnął.
- Gratuluję, Hugo - wysyczała Rose, wbijając wściekłe spojrzenie w bruneta, który jak na przekór, stał nonszalancko, uśmiechając się do niej złośliwie. - Jednak nie jesteś najgorszym bratem pod słońcem. Albus bije cię na głowę!
Już chciał jej coś odpowiedzieć, nawet otworzył usta i rozpoczął pierwsze słowo.
                - Och, zamknij się, Al. – Ostatnia z towarzystwa, również rudowłosa dziewczyna, spojrzała na bruneta niezwykle protekcjonalnie.  Od początku ich dyskusji stała tylko, skubiąc nitkę przy rękawie swojej białej koszuli.  – Rosie, Albus jest moim bratem, nie twoim. Poza tym, James powiedział w samochodzie, że idzie coś załatwić – dokończyła i znów zamilkła.
                - Chodźmy już, nie ma sensu na nich czekać. Znajdą nas, kiedy będą chcieli, jak zawsze. – Rose chwyciła płócienną torbę, leżącą u jej stóp, obutych w czerwone trampki. Drugą ręką sięgnęła do rączki wózka, na którym miała resztę bagaży. Cała wściekłość uszła z niej jak powietrze z balona, zostawiając po sobie jedynie lekkie zdegustowanie, odmalowane na twarzy nastolatki. Spojrzała na resztę ze zniecierpliwieniem. Ociągając się, i oni złapali swoje rzeczy, a później, pojedynczo, przeszli przez barierkę. Wyglądało to trochę dziwnie. Cofali się, by następnie pognać na nią z dużą prędkością, pchając przed sobą kufry, lecz zamiast roztrzaskać się kolejno na miazgę, znikali w niewytłumaczonych okolicznościach.

***

                Kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest aż tak spóźniona, Marina Groom zamknęła książkę, którą dopiero co ukończyła. Nie była długa, a losy bohatera tak bardzo dziewczynę wciągnęły, że przeczytała ją gdzieś pomiędzy śniadaniem a umowną godziną odjazdu Expressu Hogwart.
                Uniosła głowę, by spojrzeć na stary dworcowy zegar, wiszący nieopodal, i aż krzyknęła, zobaczywszy, która jest godzina. Zostało jej pięć minut, by dostać się na peron, a później do pociągu. Chwyciła niezdarnie wszystkie swoje bagaże i w szaleńczym pędzie pognała w stronę przejścia. Była zbyt niska i zbyt drobna, by bez problemu przedrzeć się przez tłum. Kiedy więc dotarła na miejsce, cała zdyszana, z kolką kującą ją w bok, miała niecałą minutę, by załadować się do jakiegokolwiek wagonu. Postanowiła, że później poszuka przyjaciół, którzy bez wątpienia zajęli jej gdzieś miejsce.
                - Marina! – Gdy usłyszała znajomy głos, obróciła się, by odnaleźć tego, kto ją wołał. Jim stał w odległości kilkudziesięciu metrów od niej, doskonale widoczny dzięki swojemu wzrostowi. Bez zastanowienia ruszyła w tamtą stronę. Czuła bolesne uderzenia przechodniów, potrącających ją ramionami bądź torbami. Miała zbyt mało czasu…
                Nie zauważyła jak ktoś złapał ją za przegub i obrócił w swoją stronę. Nie był to nachalny, szybki ruch, lecz wykonany z pewnego rodzaju gracją i wyczuciem. Stanęła twarzą w twarz z chłopakiem, którego nigdy wcześniej nie widziała. Miał jasne blond włosy, co w połączeniu z ciemnymi, praktycznie czarnymi tęczówkami, dawało piorunujący efekt. Dopiero gdy zdała sobie sprawę z tego, że nadal ją przytrzymuje, poczuła dotyk jego zimnej skóry na swojej własnej.
                - Upuściłaś – powiedział tylko, ledwo dosłyszalny w harmidrze, panującym dookoła. Wręczył lekko zdezorientowanej dziewczynie książkę, tę samą, którą dopiero co skończyła czytać. Nie wiedziała, jakim cudem mogła jej upaść, przecież… wepchnęła ją na sam wierzch ledwo dopiętej torby. Brunetka miała ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło.  
                Chciała wydukać coś w podzięce, ale jej tajemniczego wybawiciela już nie było. Zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.
                - Groom! Jeśli się nie pospieszysz, za chwilę ominiesz swój siódmy rok nauki!
Dziewczyna niechętnie odpędziła od siebie wizję ciemnych, magnetyzujących oczu i skupiła się na tym, by dotrzeć do przyjaciela, nim odjadą, i on i pociąg, zostawiając ja na osnutym dymem peronie zupełnie samą.

***

                Podróż do stacji w Hogsmeade dłużyła się wszystkim jak co roku. Nawet cała masa słodyczy, zakupionych od pani ze słynnym wózkiem, nie była w stanie poprawić Hogwartczykom humoru. W pociągu było duszno, a szczególnie już w przedziale, zajętym przez nastolatków sprzed barierki. Oprócz szóstki podróżujących było w nim mnóstwo toreb, jedzenia i przedmiotów różnorakiej maści, jak na przykład zestaw do konserwowania mioteł, co w połączeniu z duchotą, panującą na zewnątrz, skutkowało tym, że ledwo dało się tam oddychać.
                Rose wybywała na spotkanie prefektów, a Lily, z wielkimi rumieńcami, oznajmiła, że idzie rozprostować nogi. Nikt, nawet jej bracia, nie śmiał tego skomentować, gdyż młoda Potterówna, mimo swojej drobnej postawy i delikatnej urody, znała kilka brudnych zaklęć, które mieli okazję nie raz odczuć na własnej skórze.
             
                Marina oparła się plecami o bok Jamesa, który podrzucał w prawej dłoni skórzaną piłę, a później łapał ją zręcznie długimi palcami i  tak w kółko. Niezwykle monotonna zabawa.
                - Co ty znowu czytasz? Nie zauważyłaś jeszcze, że wpędza cię to w same kłopoty? – zażartował, patrząc jej przez ramię.  Na chwilę nawet przestał podrzucać piłkę, lecz zaraz powrócił do tej czynności, zupełnie obojętny na to, co było zapisane w grubym tomisku, który brunetka opierała na brzuchu.
                - Bardzo śmieszne, Jim. Lew Tołstoj to klasyka, jeden z najlepszych pisarzy. Powinieneś kiedyś przeczytać coś jego autorstwa – odparła jak najbardziej poważnie. Chłopak pokazał jej język, a ona uczyniła dokładnie to samo. Czasem naprawdę trudno im się było dogadać.
                - Ej, gołąbeczki, nie wiem, czy was to interesuje, ale właśnie dojeżdżamy, a na zewnątrz zaczęło padać. Radzę się przebrać – burknął Albus, wstając. Trzepnął  dłonią w głowę śpiącego kuzyna, który spojrzał na niego z wyrzutem.
                - Wstajemy, Śpiąca Królewno. Nie widzę tu żadnego księcia, co by na ciebie miał poczekać, więc radzę się ruszać. Zaraz będziemy na miejscu. Kolejny wspaniały rok w Hogwarcie – prychnął z ironią.
                Najstarszy z synów Wybrańca wstał, nie zwracając uwagi na Marinę, która jakby całkowicie nieprzytomna, z wypiekami na twarzy, przechyliła się tak, że jej plecy dotknęły przetartych pociągowych siedzeń, choć w tamtym momencie raczej jej to nie przeszkadzało.
                - Zbierz się już może w sobie, co? – zaczepił brata, szturchając go łokciem w ramię. Albus posłał mu nienawistne spojrzenie, po czym złapał za swoją torbę i  skierował się do wyjścia z przedziału.
                - Zmądrzej już może, co? – odparował, po czym wyszedł, trzaskając za sobą zasuwanymi drzwiami, aż zatrzęsły się w nich stare, poluzowane szyby.
                - Powinien to chyba przeboleć po swojemu – wtrącił Hugo, wzruszając ramionami. Sięgnął po ostatnią, nierozpakowaną jeszcze czekoladową żabę i otworzył ją, uważając, by nie uszkodzić karty, która była w środku.
                - Newt Scamander. Hej, James, z tego co pamiętam, jeszcze jej nie masz.

***
                Letnia burza rozszalała się na dobre. Uczniowie wybiegali z pociągu, by jak najszybciej pokonać nieosłonięty peron  w Hogseamde i uchronić się od deszczu, który i tak zmoczył ich włosy i ubrania.
                Marina, James, Lily i Hugo władowali się pospiesznie do jednego z powozów, mających, jak co roku,  zawieść ich pod bramę zamku.
                - Czuję się, jakbym trzymał stopy w jeziorze – stęknął Weasley, ściągając jeden z trampków i wylewając jego zawartość przez okienko.
                - Pokaż mi go – Marina wyciągnęła dłoń po buta, którego Hugo oddał jej ochoczo. Brunetka sięgnęła po różdżkę, schowaną w głębokiej kieszeni luźnego, beżowego swetra.
                - Siccabis – wymówiła zaklęcie dokładnie, celując jej czubkiem w trampek, który natychmiastowo wysechł. Oddała go właścicielowi, który spojrzał na nią z wielką wdzięcznością, wymalowaną w błękitnych oczach. Chłopak był beznadziejny z zaklęć.
                - Nie patrzcie się tak na mnie tylko ustawcie w kolejce, wszystkich wysuszę – westchnęła Groom, widząc szczenięce spojrzenia posyłane jej przez pozostałą dwójkę.

                - Musiało być tu niezwykle smutno przez całe lato – westchnęła Lily, kiedy już doprowadzona do porządku, przypatrywała się zamkowym wieżyczkom, widocznym ponad linią drzew.
                - Nie przesadzaj, Lils. Skrzaty pewnie świetnie się bawiły – odparł James wesoło. Nie było co ukrywać, że miał lepsze samopoczucie, gdy ubranie nie lepiło się do niego, mokre i zimne.
                - Tak, Jim, na pewno zrobiły wielką imprezę, po której sprzątały później cały tydzień – zaśmiała się Marina ironicznie, kończąc suszenie swoich długich, kręconych włosów. Gdyby nie zaklęcie, schły by pewnie jeszcze z dobre dwie godziny.
                - Zastanawialiście się kiedyś, czy skrzaty piją kremowe piwo? – spytał Hugo, zakładając ręce za głowę z uśmiechem pełnym zadowolenia. Pozostała trójka spojrzała po sobie ze zdziwionymi minami, a później wszyscy wybuchli głośnym śmiechem. I wtedy powóz zatrzymał się ze skrzypnięciem. Jim jako pierwszy dotarł do drzwi, które otworzył z rozmachem, nadal rozbawiony. Zeskoczył ze schodków, lądując majestatycznie w błocie, sięgającym mu aż po kostki.
                - Na Merlina! – Tuż obok niego wylądowali jego kuzyn i siostra, którzy nie uniknęli losu bruneta. Natomiast Marina, jak gdyby nigdy nic, zeszła po schodach w kaloszach za kolana.
                - Zawsze twierdziłam, że transmutacja to podstawa – odparła z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ledwo co powstrzymując uśmiech, cisnący się jej na usta. Narzuciła sweter na głowię i spokojnym krokiem ruszyła w stronę zamku, nawet nie patrząc za siebie.
                - Groom! Nie śmiej nawet mnie tu zostawiać, słyszysz?! Wracaj natychmiast! – wydzierał się James, lecz ona nie reagowała. Słyszała śmiechy innych dzieciaków, przyglądających się im z boku, ale się nimi nie przejmowała. Właściwie, przyjmowała je prawie jak oklaski. Skoro przez tyle lat to Potter stroił sobie z niej żarty i wywijał przeróżne numery, w końcu przyszła kolej na nią.
             

Kiedy wspinała się po stromych, marmurowych stopniach, prowadzących do wejścia szkoły, coś śmignęło jej niezwykle szybko koło głowy, a ona wykonała majestatyczny ślizg na mokrej nawierzchni. Czuła, jak jej tułów i ramiona ciągną ją do tyłu, na sam dół schodów, w błoto, lecz nagle napotkała za sobą przeszkodę, która ledwo drgnęła pod naporem ciała brunetki. Tyle że przeszkoda oddychała i trzymała ją za przedramiona, by pomóc dziewczynie złapać równowagę.  Stanęła do pionu szybko i obróciła się, ze zdziwieniem wymalowanym na bladej twarzy.
                - Dziękuję – powiedziała, rozpoznając w swoim wybawcy chłopaka, który podał jej książkę na peronie. – Już drugi raz dzisiaj mi pomagasz.
                - To nic wielkiego – odpowiedział, patrząc na nią z nieodgadnioną miną. Mokre kosmyki włosów przykleiły mu się do czoła i policzków. Marina musiała pohamować w sobie odruch, by odgarnąć mu je z twarzy.
                - Marina – odparła w końcu, wyciągając dłoń w jego stronę trochę nieśmiało. Złapał ją bez ociągania się i uścisnął krótko, ale niezwykle… serdecznie.
                - Miło mi cię poznać, Marino.
                Puścił ją i ruszył dalej, zupełnie nie dając po sobie poznać, jakby uważał tamtą sytuację za co najmniej dziwną.
                - Poczekaj! A jak ty masz na imię?! – krzyknęła za nim, a on obrócił się zadziwiająco szybko.
                - Jestem Evan – dodał tylko, z uśmiechem błąkającym się na wąskich, bladych wargach i zniknął w głębi budynku.
                Stała tak jeszcze chwilę, jakby wrośnięta w podłoże, dopóki nie poczuła, jak Potter, cały w błocie, chwyta ją za ramię. Zupełnie inaczej, niż chłopak, którego przed kilkoma chwilami poznała. Dotyk Jamesa był dużo mniej delikatny, zniecierpliwiony, jeśli tak w ogóle można opisać dotyk. Nie uważał na nią, nie myślał o tym, że może zrobić jej krzywdę, po prostu napierał swoim ciałem na jej ciało, bezmyślnie wykorzystując siłę, którą posiadał.
                - Obiecuję ci, że mi za to zapłacisz, nie wiem jeszcze tylko, jak. Ale nie martw się, już ja coś wymyślę – mówił, nie zauważając, że ona zupełnie go nie słucha, cały czas wpatrzona w punkt, gdzie zniknęła sylwetka Evana.

                W życiu każdego z nas w końcu nadchodzi taki dzień, kiedy musimy wybrać: pozostać świadomymi, czy pogrążyć się w całkowitej ciemności?

Spis treści