Jednego z tych jakże typowych poranków, kiedy to
nawet porządna kawa nie jest w stanie postawić człowieka na nogi, a pogoda za
oknem wpędza w głęboką depresję, czarny mercedes podjechał pod stary londyński
szpital, który sprawiał wrażenie, jakby mógł runąć w każdej chwili.
Wysoki mężczyzna wysiadł z
auta w pośpiechu. Szybkim ruchem zamknął drzwi, za mocno i zbyt niezdarnie.
Ruszył przez parking, a okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa. Miał ciemne,
odrobinę przydługie włosy, wpadające mu do czarnych oczu. Blady i chudy,
wyglądał niezdrowo i staro, a za duże, rozciągnięte ubrania odejmowały mu
resztkę uroku. Szedł, wpatrując się w brukowaną ścieżkę pod swoimi stopami.
Była wiekowa, szara i wybrakowana. To
zupełnie jak ja – pomyślał.
- Cześć, Jim. – Kiedy tylko przeszedł przez
przeszklone drzwi wejściowe, jedna z pielęgniarek, Cathy, powitała go szerokim
uśmiechem.
- Witaj, Cathy – odrzekł, siląc się na przyjazny ton.
Przez ten cały czas, kiedy tam przychodził, tylko ona wykazała jakiekolwiek
zainteresowanie jego osobą. Podejrzewał, że skrycie się w nim durzy, ale nigdy
się nad tym dłużej nie zastanawiał. Prawdopodobnie kilka lat wcześniej czułby
się mile połechtany i zadowolony, że kobieta o takiej urodzie i figurze
zwróciła nań uwagę, lecz czas płynął,
James się zmieniał, a razem z nim jego światopogląd. Poza tym, doskonale
wiedział, że ludzie potrafią manipulować swoimi uczuciami, nie wszystkimi co
prawda. Jakże łatwo jest wywołać w sobie zazdrość bądź sztuczne pożądanie. Może
właśnie on był tym, czego teraz pożądała młodziutka Cathy - statecznym i nudnym
mężczyzną, jakże innym od tych, którzy gościli wcześniej w jej życiu.
Nie pozwalając
sobie na choćby chwilę zwłoki, wcisnął wielki, stary guzik, który miał za
zadanie sprowadzić windę i drepcząc w miejscu, wsłuchiwał się w jęk wiekowej
maszyny, wprawionej w ruch. Wsiadł do niej po chwili, nie rozglądając się
zanadto, bo dłuższe przypatrywanie się porysowanym ścianom przyprawiłoby go
tylko o niepokój, nic więcej. Zresztą, przepaliła się jedna z żarówek, więc w
windzie było zbyt ciemno, by cokolwiek dokładnie obejrzeć.
Gdy stanął przed obdartymi drzwiami sali szpitalnej,
strach złapał go za gardło, nie dając szansy na oddech. Czekał miesiące na tę
chwilę, a gdy w końcu nadeszła, zachował się jak dzieciak i przestraszył.
Najchętniej uciekłby stamtąd, krzycząc, lecz mimo to jak zahipnotyzowany
wpatrywał się w zardzewiałą tabliczkę z
numerem pokoju, później przejechał wzrokiem po zszarzałych ścianach, by zatrzymać
go na plastikowym krześle z ułamanym oparciem. Kiedy opadł na nie, wydało z
siebie złowieszcze skrzypnięcie.
Stłumiony kaszel dobiegł zza drzwi , sprawiając, że
brunet znieruchomiał i wyprostował się jak struna. Nie zauważył, że tuż obok
niego przystanęła płomiennowłosa kobieta w białym fartuchu. Przypatrywała mu
się chwilę zanim otworzyła usta.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś tchórzem.
Znajomy głos wytrącił go z letargu. Przeniósł wzrok
ze ściany wprost na sylwetkę dziewczyny.
- Co ty tu robisz, Lils? – spytał, przeczesując włosy
długimi palcami, wzrokiem błądząc od jej twarzy do przeciwległej ściany.
- Mimo iż jesteś moim bratem i znam cię całe życie,
nie przypuszczałam… - ciągnęła, nie zwracając uwagi na zadane jej pytanie.
Zdawała się być rozbawiona, choć posyłała mu srogie spojrzenia.
- Lily, skąd ty się tu wzięłaś ?– przerwał jej James,
powoli się niecierpliwiąc. Jak zwykle nie odpowiadała wprost na zadawane pytania,
omijając je niczym pachołki – zręcznie i bez większego zastanowienia.
- Jestem na obchodzie. Myślałeś, że w Mungu
pozwoliliby na leczenie jakiejkolwiek czarownicy bez kontroli? I tak był niezły
raban, żeby pozwolili ją tu zatrzymać – wskazała głową na drzwi, które tak
bardzo przerażały bruneta. Właściwie to nie one, a osoba, która znajdowała się za nimi. – Nie mam nic do
mugoli, ale leczyć, to oni nie potrafią.
Z początku James nie rozumiał prawie nic z tego, co
wypływało z ust Lily. Dopiero później dotarło do niego, że jego siostra jest
uzdrowicielem, bardzo dobrym
uzdrowicielem. Godziny ćwiczeń i mała fortuna wydana na księgi z zaklęciami,
tworzące chwiejne labirynty w jej mieszkaniu, opłaciły się, czyniąc z
dziewczyny jedną z najlepszych w swoim fachu.
- Co z nią? – spytał w końcu, uświadamiając sobie, że
zamilkł na dłuższą chwilę, a towarzyszka wpatruje się w niego ze
zniecierpliwieniem.
- Przeżyje, jeśli o to ci chodzi. Podajemy jej kilka
osłabionych eliksirów dziennie, ale działanie płynów z tej… - zacięła się i pstryknęła palcami, starając
sobie przypomnieć nazwę, która nagle wyleciała jej z głowy. – Z tej… kroplówki!
Tak! Działanie płynów z kroplówki momentami uniemożliwia nam jakąkolwiek
kurację, a nie możemy podawać jej normalnych środków, bo mugole zdaliby sobie
sprawę z tego, że coś jest nie tak. Połamane żebra nie zrastają się tutaj tak,
jak u nas. Biedaki… Nie wiem, jak można żyć bez Szkiele-Wzro …
- Lily…
- Jak na razie nie za bardzo wiemy, co z nią począć –
ciągnęła niewzruszona. - Staramy się jak najszybciej doprowadzić ją do stanu
jako takiej używalności i przenieść do nas, do Munga. Byłoby dużo łatwiej,
gdyby nie trafiła tu na samym początku. Czyszczenie pamięci połowie personelu
sprawiłoby Ministerstwu trochę problemów. Biedna… A ciąża w niczym tu nie
pomaga…
Ostatnie zdanie kobiety kołotało Jamesowi w głowie,
obezwładniając go i dusząc. Miał wrażenie jakby ktoś wyssał całe powietrze z
pomieszczenia. Początkowo nie reagował na żadne bodźce zewnętrzne, dopiero
porządne uderzenie w ramię sprowadziło go na ziemię.
- Idź tam, ciamajdo. Ona cię potrzebuje. Jim… nie
zmuszaj mnie do rękoczynów – trajkotała mu nad głową Lily. Pociągnęła go za
dłoń, zmuszając do wstania, co nie było łatwe, zważywszy na kolana, które
odmówiły brunetowi posłuszeństwa.
- Nie… nie, nie, nie, nie… zostaw mnie…- mamrotał i
próbował stawać nikły opór, kiedy siostra poprawiała mu ubranie i starała się
doprowadzić do ładu jego ciemne włosy. W końcu pozwoliła mu z powrotem opaść na
krzesło. Widziała ulgę na twarzy chłopca, który nie przypominał już prawie
Jamesa, jej Jamesa, najbardziej przemądrzałego i zapyziałego brata na świecie.
- Jimmy, spójrz na mnie – powiedziała łagodnie,
przyklękając tuż przed nim i kładąc mu
długie, piegowate ręce na ramionach. Śmiesznie kontrastowały z ciemną koszulą,
którą miał na sobie.
- Jestem tutaj, słyszysz? Jestem. Nie zostawię cię.
Ale tego – wskazała na drzwi tuż obok – tego za ciebie nie załatwię. Jesteś
dużym chłopcem, James. Nie każ mi pisać wyjca do matki –uśmiechnęła się,
wymawiając ostatnie zdanie.
- Kocham cię, Kudłaty. Odezwij się, jak już
pozałatwiasz swoje sprawy – spojrzała na niego wymownie, po czym pocałowała go
w blade czoło.
Kiedy zniknęła, James usłyszał tylko ciche pyknięcie.
Dopiero wtedy odważył się wstać. Brązowe oczy siostry, tak podobne do jego
oczu, tych sprzed lat, dodały mu siły, tak przynajmniej sądził. Ruszył w stronę
sali, starając się nie powłóczyć zbytnio nogami. Odwrócił się tylko raz, tuż
przed wejściem, by sprawdzić, czy Lily naprawdę się deportowała. Niesamowicie
jej wtedy potrzebował.
***
James powoli
zbliżył się do niej, a ponieważ był wyższy o dobre dwie głowy, przykucnął i
złapał dziewczynkę za dłonie, dla utrzymania równowagi.
- Słuchaj,
Marchewko - powiedział, a jego usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. - Chcę,
żebyś wiedziała, że mimo tego, że jestem dupkiem, jestem też twoim bratem.
- Nie no, zaraz
się popłaczę - rzuciła złośliwie.
- Hej! Ja tu się
przed tobą otwieram, a ty co? Wysłuchaj chociaż - dźgnął ją palcem w brzuch. -
Jestem twoim bratem i zawsze ci pomogę. No, może nie zawsze... Ale będę
próbował. Chyba że będzie chodziło o numerologię, jej w ogóle nie czaję
-zażartował. Lily spojrzała na niego poważnie, zmuszając brata, by przeszedł do
sedna sprawy.
- Chodzi mi o to,
że możesz zawsze do mnie przyjść, a ja cię zawsze wysłucham. Rozumiesz?
Dziewczyna
pokiwała głową w odpowiedzi.
***
Przeszedł przez próg jak najszybciej tylko się dało.
Właściwie to wślizgnął się do sali
bezgłośnie, zamykając za sobą drzwi. Przypomniało mu się, jak robił
takie manewry jeszcze w Hogwarcie, kiedy starał się umknąć woźnemu i nie dostać
szlabanu. Tyle że tym razem jego ruchy pozbawione były gracji i swoistej dla
młodego Jamesa pewności siebie. Stał, wpatrując się tępo w przestrzeń,
odwrócony tyłem do tego, czego tak bał się zobaczyć.
- Na aurora to ty już się chyba nie nadajesz. – Przez
salę potoczył się cichy skrzek, który kiedyś musiał być śmiechem. Niezwykle
znajomym śmiechem. Jim odwrócił się momentalnie, zwabiony kolejną zjawą
przeszłości.
Była tam. Była i leżała sobie spokojnie, uśmiechając
się do niego. Nie wiadomo jak znalazł się tuż przy jej łóżku. Chyba się
aportował. Nie ważne. Nic nie miało w tamtym momencie znaczenia.
- Ty… Ja… Tak dawno cię nie widziałem – powiedział
nieskładnie, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowany. Widział ją pierwszy raz
od… miesięcy? Lat? Nie pamiętał.
- Nie było cię tu wcześniej. Nie czułam twojej
obecności – zaskrzeczała po raz kolejny. Gołym okiem widać było, że każde słowo
wymaga od niej niezwykle dużo siły. Lecz on nie odpowiedział. Bał się, że każdy
najmniejszy ruch powietrza może ją zdmuchnąć, zabrać z powrotem i nie oddać,
być może nawet do końca świata. Patrzył więc na nią i starał się nadrobić cały
stracony czas. Pochłaniał wzrokiem dziewczynę, stanowiącą tylko mglisty zarys
tej, którą znał przed laty. Potrzebował Lily? Tamto uczucie było błahostką w
porównaniu z pragnieniem, które odczuwał w chwili, gdy był tak blisko niej.
Wodził oczami po jej zapadniętych policzkach, ostrych
kościach, zdających się w każdej chwili być w stanie przebić papierową
skórę, ciemnych, zmatowiałych włosach,
wielkich, wyblakłych oczach, które prawie wcale się nie zmieniły. A może to on
nie chciał zmiany? Jednak jedna rzecz zmieniła się na pewno. Jej blada skóra
upstrzona była sinofioletowymi plamami. Siniaki,
to są siniaki – powtarzał sobie w myślach. Bał się patrzeć na
prześcieradło, które ją przykrywało. Nie chciał zauważyć uwypuklenia, ciężkiej,
połamanej klatki piersiowej, wystającego obojczyka. Jednak najbardziej
przerażało go to uwypuklenie, będzie stawało się coraz większe i większe, aż w
końcu zniknie. Zniknie, a na jego miejscu pojawi się dziecko. Kolejne,
nieszczęśliwe dziecko, tak podobne do tego, które poznał wiele lat wcześniej.
- Gdzie się podział wygadany Jimmy? To niemożliwe,
żeby James Potter zapomniał języka w gębie – zaśmiała się, nie zdając sobie
sprawy z tego, jakie nosi brzemię. Marina Groom nie wiedziała jeszcze, co ją czeka.
-
Też się za tobą stęskniłem, Groom – powiedział w końcu, a raczej wyrzucił z
siebie, niczym długo skrywaną tajemnicę. Na jego twarzy pojawiło się coś na
pozór przypominającego ulgę, a dłonie odnalazły jej rękę. Oplótł ją palcami
zachłannie, starając się jednak nie zrobić dziewczynie krzywdy. Wyglądała na
zbyt delikatną, by móc być prawdziwa. W przeszłości nie zastanawiał się nad
tym, czy przez swoją bezmyślność może ją przypadkiem uszkodzić, a w tamtym momencie
traktował Marinę jak lalkę z porcelany. To była kolejna rzecz, która się w
Jamesie zmieniła – przestał być tak beztroski
i nieuważny jak za szkolnych lat.
Czas jest okrutny
i bezlitosny. Nie da się go oszukać… Ani cofnąć.
o matko! Ale mnie zaciekawiłaś! Jeszcze nigdy nie czytałam czegoś takiego, brak mi słów, SUPER notka! Dodam Cię do linków
OdpowiedzUsuńHej, hej, cześć i czołem! Na dobry początek, błędy:
OdpowiedzUsuń"(...) wsłuchiwał się w jęk wiekowej maszyny, wprawionej w ruch" - brak kropki.
"Ona Cię potrzebuje." - "cię" z małej litery.
"Na Aurora to ty już się chyba nie nadajesz." - "aurora" też małą.
"(...) zaśmiała się, nie wiedząc, jakie nosi brzemię. Marina Groom nie wiedziała jeszcze, co ją czeka. " - powtórzenia.
No... To po pierwsze, te błędy u góry. Kilka razy napisałaś zwroty grzecznościowe wielką literą. Poza tym... Hm...
Kurde nie lubię Cię. Masz zbyt dobry styl pisania, początek naprawdę świetnie Ci wyszedł. Troszkę się pogubiłam rozmową Lily i Jamesa; z początku myślałam, że to będzie zwykłe opowiadanie, a tu wyskakujesz Hogwartem i w ogóle! Wow!
Poza tym tym jednym krótkim rozdziałem zostawiłaś tyle pytań w mojej głowie, że to masakra. James Potter? Ten James Potter, czy może jakiś tam potomek? Lily? Lily Evans? Nie, bo przecież Evans miała zielone oczy i nie była siostrą Pottera. I jaka Marina? O co chodzi? Jakie dziecko? Dlaczego jest połamana? Dlaczego jest w ciąży? To Jimmy jest ojcem? Weź, pewnie będziesz kazała długo czekać na drugi rozdział.
Wiesz, że dawno nie czytałam dobrego opowiadania o tematyce HP? Chyba właśnie się to zmieniło. Strasznie podobało mi się wspomnienie Jamesa, a to porównanie jego do szarych płyt chodnika - fenomenalne. Aż chce się spytać, co się stało ze starym, kochanym Potterem...
Liczę na informowanie o nowości. Odmowy nie przyjmuję.
Pozdrawiam Cię,
much of love,
wanilia.
Co myślę o tym rozdziale - to już chyba wiesz, moja krótka epopeja zawierała wszystko, co chciałam.
OdpowiedzUsuńChciałabym jednak, żebyś jakkolwiek informowała mnie o nowych postach. Dodałam Cię do linków, o! <3
[trzymaj-mnie]